Podczas swojej pracy za granicą spotkałam się z tak bezczelnym
przypadkiem wyzysku i braku szacunku do siebie i swojego zdrowia, że
głowa mała. W jakim kraju to było, nie jest istotne. Ważne jest,
że pracowałam wówczas przez agencję pracy na pewnym magazynie. I
chcę jeszcze dodać, że na tym magazynie byli zatrudnieni ludzie
przez trzy różne agencje, z czego z mojej było ich zatrudnionych
najmniej. Oczywiście były też osoby zatrudnione bezpośrednio w
firmie zajmującej się obsługą magazynu. Jednak większość z
tych ludzi była z kadry zarządzającej. Na magazynie pracowała ich
dosłownie garstka (Polaków).
Jadąc w piątek
rano do pracy nie przeczuwałam i nie podejrzewałam, że do niej nie
zostanę wpuszczona. Kiedy bowiem dojechałam na miejsce okazało
się, że magazyn w którym miałam pracować ogrodzony jest taśmą,
a na miejscu stoi straż pożarna. Podchodzę do stojącej w pewnym
oddaleniu grupki kolegów z pracy i pytam, co się dzieje. Okazało
się, że hala obok zaczęła się palić i jest zagrożenie, że
ogień rozprzestrzeni się również na magazyn, w którym
pracowałam. Jeśli kogoś interesuje, co dokładnie się zapaliło
to mam smutną wiadomość – nie pamiętam. Pamiętam tylko, że
chodziło o jakąś lodówkę, czy inną zamrażalkę, która
wywołała pożar i wszyscy się bali, że ogień pójdzie na stojące
niedaleko beczki z paliwem, olejem, czy inną substancją łatwopalną
i wybuchającą.
Kiedy tak stałam,
podszedł do mnie przełożony z innego działu, gdyż żadnego z moich bezpośrednich przełożonych jeszcze nie było (co jest dość
istotne) i powiedział, że nie ma sensu, bym tak stała, do pracy na
razie i tak nie zostanę wpuszczona, nie wiadomo, co dalej, mam wracać do domu i czekać na
dalsze instrukcje. Kiedy do godziny 15 nikt się ze mną nie
skontaktował, wiedziałam już, że nikt tego nie zrobi, gdyż moja
zmiana kończyła się o 17, a poza tym chyba o 15, czy 16 moja
agencja zamykała swoje biuro i do poniedziałku do rana nie było
możliwości kontaktu. Co jeszcze istotne, niedługo po moim
powrocie do domu lokalne władze nadały komunikat o tym, że w
rejonie, w którym doszło do pożaru nie wolno otwierać okien,
należy unikać wychodzenia z domu, a okoliczna szkoła została
zamknięta. Muszę jeszcze dodać, że po powrocie do domu sama
zadzwoniłam do agencji, opisałam zaistniałą sytuację,
wytłumaczyłam dlaczego nie ma mnie w pracy, na co dostałam
odpowiedź, że jeśli w piątek praca ruszy, to na pewno zostanę o
tym poinformowana.
W poniedziałek rano
pojechałam do pracy jakby nigdy nic, zastanawiając się, co też na
hali zastanę i czy w ogóle zostanę na nią wpuszczona
(podejrzewałam, że może być zastój przez unoszące się wewnątrz
szkodliwe opary, których należałoby się uprzednio pozbyć). Ku
mojemu zdumieniu dowiedziałam się, że koleżanki pracujące w
innych agencjach i zatrudnione bezpośrednio przez firmę obsługująca
magazyn przyszły w piątek do pracy na 5 godzin, tj od godziny 15 do
20. Cieszyłam się, że nikt się ze mną nie skontaktował i nie
kazał mi przyjść, gdyż nie byłabym pewna, czy to jest rozsądne.
I jakaś siła wyższa chyba nade mną czuwała, gdyż udało mi się
nie mieć objawów typowych dla zatrucia, gdyż w piątek po prostu
nie zostałam wezwana do pracy. Koleżanki żaliły się, że miały
ciężki weekend, pluły czarną substancją, męczył je kaszel i
duszności, bolała głowa i ogólnie nie czuły się najlepiej.
Najlepsze jednak
dopiero nadejdzie. Musiałam się tłumaczyć przełożonym, dlaczego
nie przyszłam do pracy! Bite pół godziny (a może i dłużej?)
wyjaśniałam, że jak miałam przyjść, skoro nikt mnie o tym
fakcie nie poinformował? Moje tłumaczenia nie docierały do
przełożonego, jego zdaniem moim obowiązkiem było dowiedzieć się,
czy nie powinnam przyjść! Tłumaczę jak krowie na rowie, że taka
i taka osoba będąca kierownikiem tego a tego działu rano
powiedziała, że mam wracać do domu i czekać na telefon od
agencji. Że dzwoniłam po powrocie do swojej agencji i dostałam
potwierdzenie, że mam faktycznie siedzieć na tyłku i czekać na
telefon. No to do kogo jeszcze miałam się udać po informację? Mój
przełożony z fochem zapisał sobie coś na kartce i poszedł.
Pewnie sprawdzał moją prawdomówność. W ramach kary nie dostałam
po prostu wynagrodzenia za piątek. Nie żałuję, zdrowie
ważniejsze.
I jeszcze jedna
rzecz mnie ciekawi: jak można być tak bezczelnym by nakazać
ludziom przyjść pracować w zatrutym powietrzu? Bo kadra
zarządzająca przyszła do pracy dopiero we wtorek, czy środę.
Czyli Ty szary człowieku haruj, truj się i zdychaj, a my będziemy
balować i czerpać z tego hajs. Czy to jest moralne? Czy to jest
sprawiedliwe? Szkoda, że wtedy cały kraj nie spłonął. Byłoby
mniej na świecie tego zła...